Marilyn Monroe zna każdy. Będąc ikoną kina podbiła wiele serc, a jej osoba, nawet kilkadziesiąt lat po śmierci wciąż fascynuje. Przy niej, nie ma mowy o nudzie i powierzchowności. Choć może nigdy nie uwielbiałam jej zbytnio, to jednak muszę przyznać, że jej niewyjaśniona śmierć i złożona osobowość zawsze mnie ciekawiły. Każdy przyzna, że stworzyła taką siebie, jaka na zawsze zapadnie w pamięci ludzkości. Z tych oto powodów byłam bardzo ciekawa filmu Simona Curtisa, który przedstawia nam obraz właśnie tej aktorki.
Jak wiemy ,,Mój tydzień z Marilyn" powstał na podstawie książki Colina Clarka o tym samym tytule. Jako młody chłopak przyjechał on do Londynu, aby zacząć pracę w branży filmowym, co od zawsze było jego marzeniem. Zdobywa tam stanowisko trzeciego asystenta reżysera podczas kręcenia filmu ,,Książę i aktoreczka", w którym zagrać ma wielka światowa gwiazda - Marilyn Monroe. Praca z nią jednak nie jest łatwa. Kobieta musi zmagać się z wieloma przeszkodami, w tym ze swoim partnerem filmowym - Laurence Olivier, który jest do niej dość nieprzyjaźnie nastawiony. Colin jednak potrafi dotrzeć do Marilyn, co produkcja postanawia wykorzystać i powierza mu zadanie towarzyszenia aktorce.
Przyznaję, że nie mam zbyt wielkiego lub ściślej mówiąc prawie żadnego doświadczenia z biografiami. Ten film trochę to zmienił, bowiem oprócz ciekawej fabuły, która wciąga, reżyser postawił na przedstawienie nam samej Marilyn, jej osobowości i tego, że oprócz ikony seksu była zdecydowanie kimś więcej. Rolę tę powierzono Michelle Williams. Wybór nie mógł być lepszy, zrobiła ona bowiem naprawdę porządny kawał roboty. Genialnie przedstawiła rozterki Marilyn, jej potrzebę miłości i dobrze skrywany brak pewności siebie, który wydawać by się mogło, w jej przypadku nie powinien mieć miejsca. Choć może o tej ponadczasowej aktorce nie wiem wiele, to jednak muszę przyznać, że w tym filmie Michelle nie grała Marilyn, a po prostu nią była . Każdy ruch bowiem był tak wyważony, a za razem tak naturalny, że całość świadczy o olbrzymich zdolnościach, którymi ta aktorka dysponuje, a które zaprezentowała nam właśnie w tym filmie.
Do przedstawienia nam właśnie takiej Marilyn służy jej relacja z Colinem Clarkiem. W rolę chłopaka wcielił się Eddie Redmayne i jak dla mnie poradził on sobie bardzo dobrze. Choć jego rola skazana była na pozostanie w cieniu Michelle, to jednak świetnie poprowadził historią, w której odkrywamy Marilyn, nie wybijał się na pierwszy plan, ale też nie dał się stłamsić. Pokazał, jak młody Colin dociera do niej, stara się zrozumieć i pomóc. Nie jest to jednak łatwe, bowiem problemy zakorzenione są naprawdę głęboko. Kobieta potrzebuje nieustannego wsparcia, a przede wszystkim bezwarunkowej akceptacji. Na planie filmowym rozwija się jej konflikt z Laurence'm Olivierem - w tej roli Kenneth Branagh. Cóż mogę powiedzieć? Wieloletnie doświadczenie zaowocowało i wyszła z tego bardzo dobra postać. Jego bohater Sir Laurence Oliver, ma zatarg z Marilyn. Nie rozumie jej problemów i trudów, na które jest skazana. Wszystko to Kenneth Branagh bardzo dobrze przedstawił. Choć ten film, to nie tylko świetne kreacje aktorskie, to jednak one właśnie sprawiają, że jest on tak dobry. Zrezygnowano bowiem ze wszystkiego, co mogłoby przeszkadzać i postawiono przede wszystkim na przedstawienie kreacji Marilyn, jakiej być może jeszcze nie znaliśmy. Nie powinniśmy szukać tu historii, która pochłonie serca, bo fabuła naprawdę nie jest bogata w zwroty akcji, czy wzruszające momenty. Całość bowiem opiera się właśnie na Marilyn i jej osobowości.
Jeżeli o mnie chodzi film jest naprawdę świetny. Nie ma tu mowy o banalności, czy odwaleniu roboty. Wszystko jest naprawdę tak, jak być powinno, a zjawiskowa Michelle Williams sprawia, że staje się on czymś, co powinni obejrzeć nie tylko fani Marilyn Monroe, czy wcielającej się w nią aktorki, ale wszyscy, którzy nie stronią od dobrego kina. Ja tymczasem śpieszę obejrzeć ,,Księcia i aktoreczkę", który był bazą do ,,Mojego tygodnia z Marilyn". Ten drugi gorąco Wam polecam!
Read more ...
Jak wiemy ,,Mój tydzień z Marilyn" powstał na podstawie książki Colina Clarka o tym samym tytule. Jako młody chłopak przyjechał on do Londynu, aby zacząć pracę w branży filmowym, co od zawsze było jego marzeniem. Zdobywa tam stanowisko trzeciego asystenta reżysera podczas kręcenia filmu ,,Książę i aktoreczka", w którym zagrać ma wielka światowa gwiazda - Marilyn Monroe. Praca z nią jednak nie jest łatwa. Kobieta musi zmagać się z wieloma przeszkodami, w tym ze swoim partnerem filmowym - Laurence Olivier, który jest do niej dość nieprzyjaźnie nastawiony. Colin jednak potrafi dotrzeć do Marilyn, co produkcja postanawia wykorzystać i powierza mu zadanie towarzyszenia aktorce.
Przyznaję, że nie mam zbyt wielkiego lub ściślej mówiąc prawie żadnego doświadczenia z biografiami. Ten film trochę to zmienił, bowiem oprócz ciekawej fabuły, która wciąga, reżyser postawił na przedstawienie nam samej Marilyn, jej osobowości i tego, że oprócz ikony seksu była zdecydowanie kimś więcej. Rolę tę powierzono Michelle Williams. Wybór nie mógł być lepszy, zrobiła ona bowiem naprawdę porządny kawał roboty. Genialnie przedstawiła rozterki Marilyn, jej potrzebę miłości i dobrze skrywany brak pewności siebie, który wydawać by się mogło, w jej przypadku nie powinien mieć miejsca. Choć może o tej ponadczasowej aktorce nie wiem wiele, to jednak muszę przyznać, że w tym filmie Michelle nie grała Marilyn, a po prostu nią była . Każdy ruch bowiem był tak wyważony, a za razem tak naturalny, że całość świadczy o olbrzymich zdolnościach, którymi ta aktorka dysponuje, a które zaprezentowała nam właśnie w tym filmie.
Do przedstawienia nam właśnie takiej Marilyn służy jej relacja z Colinem Clarkiem. W rolę chłopaka wcielił się Eddie Redmayne i jak dla mnie poradził on sobie bardzo dobrze. Choć jego rola skazana była na pozostanie w cieniu Michelle, to jednak świetnie poprowadził historią, w której odkrywamy Marilyn, nie wybijał się na pierwszy plan, ale też nie dał się stłamsić. Pokazał, jak młody Colin dociera do niej, stara się zrozumieć i pomóc. Nie jest to jednak łatwe, bowiem problemy zakorzenione są naprawdę głęboko. Kobieta potrzebuje nieustannego wsparcia, a przede wszystkim bezwarunkowej akceptacji. Na planie filmowym rozwija się jej konflikt z Laurence'm Olivierem - w tej roli Kenneth Branagh. Cóż mogę powiedzieć? Wieloletnie doświadczenie zaowocowało i wyszła z tego bardzo dobra postać. Jego bohater Sir Laurence Oliver, ma zatarg z Marilyn. Nie rozumie jej problemów i trudów, na które jest skazana. Wszystko to Kenneth Branagh bardzo dobrze przedstawił. Choć ten film, to nie tylko świetne kreacje aktorskie, to jednak one właśnie sprawiają, że jest on tak dobry. Zrezygnowano bowiem ze wszystkiego, co mogłoby przeszkadzać i postawiono przede wszystkim na przedstawienie kreacji Marilyn, jakiej być może jeszcze nie znaliśmy. Nie powinniśmy szukać tu historii, która pochłonie serca, bo fabuła naprawdę nie jest bogata w zwroty akcji, czy wzruszające momenty. Całość bowiem opiera się właśnie na Marilyn i jej osobowości.
Jeżeli o mnie chodzi film jest naprawdę świetny. Nie ma tu mowy o banalności, czy odwaleniu roboty. Wszystko jest naprawdę tak, jak być powinno, a zjawiskowa Michelle Williams sprawia, że staje się on czymś, co powinni obejrzeć nie tylko fani Marilyn Monroe, czy wcielającej się w nią aktorki, ale wszyscy, którzy nie stronią od dobrego kina. Ja tymczasem śpieszę obejrzeć ,,Księcia i aktoreczkę", który był bazą do ,,Mojego tygodnia z Marilyn". Ten drugi gorąco Wam polecam!