Ileż to razy spotkaliśmy się z irytującymi bohaterami? W moim przypadku odbywa się to tak często, jak często w prawdziwym życiu spotykam irytujących ludzi. Czyli nieustannie. I zazwyczaj znoszę to dzielnie, podobnie jak obcowanie z irytującymi osobnikami. Obdarzam tych nieznośnych bohaterów negatywnymi emocjami i wyżywam się w opiniach. W jednym przypadku tylko nie potrafię tego zrobić. Kiedy nienawiść miałaby się skupić na głównej bohaterce.
I dzieje się tak dlatego właśnie, że jest główna. Przez ten fakt, że jest jakoby wyróżniona spośród innych, że poznajemy historię jej oczami. Autor narzuca nam, że powinniśmy się z nią utożsamiać i poznawać opowieść jakby w jej skórze. Przez to, oczywiście częściowo, my sami stajemy się głównymi bohaterami. I właśnie taka sytuacja sprawia, że nie jestem w stanie znienawidzić głównej postaci. Bo to tak, jak nienawidzić siebie. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy siebie lubią, ale ja do nich nie należę i nie zamierzam się tego wstydzić. Dawno pozbyłam się kompleksów, a fakt, że dobrze się czuję ze sobą uważam za podstawę do tego, żeby generalnie lubić życie. I tak jak siebie, nie mogę nienawidzić głównej bohaterki. Mogą denerwować mnie jej błędy, tak jak denerwują mnie moje. Mogą mnie boleć jej zachowania, tak jak czasem jestem zła na siebie za swoje. I choć od każdej reguły są wyjątki i czasem się zdarza, że nawet i ja nie widzę pozytywów w głównych bohaterach i po prostu ich nie polubię, to generalnie właśnie podtrzymuję tę moją regułę. I o żadnej szczerej nienawiści nie ma mowy!
Denerwujących bohaterek jest na pęczki. Chociażby dziecinna Cath z czytanej ostatnio przeze mnie Fangirl. Mogłabym ją naprawdę szczerze znienawidzić przez niektóre z jej postępowań, ale ja po prostu widziałam w niej siebie sprzed paru lat. Podobnie dziecinna była Mia z Zostań, jeśli kochasz i choć w ty przypadku utożsamiać się z nią było trudno, to też nie potrafiłam odłączyć się od jej przeżyć i obdarzyć ją negatywnymi emocjami. Albo te wszystkie egoistyczne zachowania bohaterek Pretty Little Liars. Te to naprawdę chciałoby się znienawidzić! Ale wciąż, jakimś sposobem pozostaje we mnie sympatia do nich wszystkich.
Może to moja pokrętna logika sprawia, że za bardzo wczuwam się w sytuację głównych postaci i choć staram się patrzeć na nich obiektywnie, to i tak, nawet w najgorszych przypadkach, pozostaje we mnie choć ziarnko sympatii do nich. A może po prostu Ci bohaterowie za bardzo do mnie przemawiają i zmuszają mnie psychicznie, żebym ich lubiła. ;)
Znajdziecie mnie też na:
A ja bardzo nie cierpię głównych bohaterek i to często mi się zdarza :))
OdpowiedzUsuńCzęsto jest tak, że główni bohaterowie są dużo gorzej wykreowani niż Ci poboczni. No ale co zrobić ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Mz.Hyde
Ja również staram się nie nastawiać totalnie negatywnie do bohaterów literackich, ale.. czasami najzwyczajniej w świecie nie da się. ;-)
OdpowiedzUsuńCzasami nie można się nie denerwować. Ale mimo nerwów, ja jakoś nie mogę znienawidzić tych głównych postaci. :)
UsuńChciałabym mieć do tego takie podejście, jak twoje :D Niestety, ale mnie całkiem sporo głównych bohaterek (i bohaterów!) irytuje.
OdpowiedzUsuńTo teraz trochę się źle poczułam. W sensie... Jeśli chodzi o Fangirl. I Cath. Bardzo się z nią utożsamiłam. Więc poczułam się taka... irytująca :P
OdpowiedzUsuńJej, przepraszam! :* Teraz ja się czuję źle, że Ty się poczułaś źle. ;)
UsuńCath generalnie była bardzo sympatyczna i nie mogłabym jej nie polubić. Czasem tylko swoim dziecinnym zachowaniem działała mi na nerwy. :)
Ja zazwyczaj nie mam problemu ze znienawidzeniem głównego bohatera/bohaterki, jeśli oczywiście owa postać na tę nienawiść zasługuje :)
OdpowiedzUsuńCo jak co, ale z Anastasią z Greya to nie potrafię się utożsamić i szczerze jej nienawidzę :)
OdpowiedzUsuńHaha, nie czytałam Greya, ale może gdybym czytała, to ten post by nie powstał. :P Po obejrzeniu filmu nie mogłam jej jednak znienawidzić. Bardziej mi było jej żal...
UsuńObrałam taką taktykę, że jeśli główna bohaterka za bardzo mnie irytuje, to jak najszybciej odkładam książkę i zabieram się za inną ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Trafiłaś dokładnie w sedno! Też mam problem, by nie lubić głównego bohatera. Czasem jest też tak, że moje uczucia są tam ambiwalentne, że już zupełnie nie wiem co myśleć.
OdpowiedzUsuńhttp://depozyt-mysli.blogspot.com/
Lubię Cath i Mię, przykro mi. :D Chyba dlatego, że łatwo było mi się z nimi utożsamić i nie wiem jak to o mnie świadczy, no ale. Co prawda czasami zgodzę się, że postępowały... nielogicznie do danej sytuacji, ale nadal - mają sporo cech, które mogłabym odnaleźć w sobie. Chociażby wrażliwość (Mia) czy ten entuzjazm i pasję (Cath).
OdpowiedzUsuńAle ogólnie, ja jestem w stanie nienawidzić główną bohaterkę danej książki - co też nie wiem jak o mnie świadczy. Na przykład Rose z Akademii Wampirów. Nie znoszę dziewuchy i zmuszałam się by doczytać tę serię do końca. Nie wiem, czasami tak jest, że jakkolwiek chciałabym postawić się na miejscu danej postaci, bywa ciężko, jeśli ma jakieś cechy, którymi gardzę z natury.
Pozdrawiam,
Sherry
Mnie czasami irytuje, kiedy główna bohaterka zawsze dostaje, to co najlepsze, zawsze jest najważniejsza w ratowaniu świata, ma najfajnieszą moc, najprzystojniejszego faceta i jeszcze 3 innych, którzy do niej wzdychają, grono przyjaciółek, które zawsze spieszą jej na pomoc, nawet jeśli w danej chwili są chore/połamały wszystkie nogi/umarła im cała rodzina. Gdy autor/autorka robi z głównej bohaterki pępek świata, a życie innych ludzi będących razem z nią bohaterami danej historii w ogóle się nie liczy, bo w zasadzie nie istnieje. A potem sobie przypominam, że w czasem tak musi być, bo w końcu główny bohater jest głównym bohaterem dlatego, że to o jego życiu czytamy, a nie życiu jego sąsiadki czy córki siostry ciotki brata matki od strony ojca :)
OdpowiedzUsuń