Z jednej strony na pewno tak. Dzięki temu mamy okazję na wykreowanie sobie własnej wizji danej opowieści przed zobaczeniem tej reżysera. Pobawić się w scenarzystów, a potem kręcić film w wyobraźni. Naszej prywatnej ekranizacji nie zobaczy milion innych fanów, dlatego możemy ją traktować jako pewną własność, do której mamy prawo tylko my. Nie będziemy też mieć przed oczami odpychającego wyglądu niektórych aktorów, który z pewnością zostanie w naszej głowie po obejrzeniu filmu. Nie wspominając o innych korzyściach płynących z samego czytania. Ale po tym, gdy już przeczytamy czekającą na ekranizację książkę, przychodzi moment, kiedy postanawiamy iść do kina. I wtedy zaczynają się schody.
"Bo przecież to nie było tak!", "Autor przedstawił to o wiele lepiej!", "Inaczej wyobrażałam sobie odtwórcę tego i tego bohatera.", "Zniszczyli książkę!" - ile razy słuchamy takich wypowiedzi i sami je wypowiadamy? Nieskończenie wiele. I wcale nie tak łatwo dopuścić do świadomości fakt, że to przecież wizja reżysera nie nasza i że ma on prawo robić z nią, co mu się żywnie podoba. Ci, którzy czytali książkę wiedzą lepiej. Z góry niemal zakładamy, że film nam się nie spodoba, bo książka jest zawsze lepsza. I chociaż faktycznie słowo pisane wywołuje zazwyczaj więcej emocji i przeżyć, to ekranizacji często nie dajemy nawet szansy. Przez to nasze uwielbienie pierwowzoru.
A co, gdyby nie upierać się na siłę przy fakcie, że trzeba czytać książkę przed filmem? Gdyby przyswoić najpierw to, co pozostawia przed nami reżyser, a potem sięgnąć po książkę? Czy nasze odczucia podczas czytania by się zmieniły? Z własnego przykładu wiem, że ani przez chwilę. Wiele ekranizacji nie przypadło mi do gustu właśnie przez to, że książka była lepsza. Prawie zawsze jednak, kiedy obejrzałam film przed książką, polubiłam ją równie bardzo, jak wizję reżysera. Pojawiają się co prawda podczas czytania jakieś filmowe naleciałości, ale pewne formy narzucane są nam już przez same trailery, więc poznając książkę tuż przed premierą filmu, niestety ich nie unikniemy. Emocje płynące z lektury pozostają zawsze takie same. Zawsze cieszy to tak samo! A nasza wyobraźnia zawsze znajdzie sobie ujście.
Czy jest więc konieczność czytania książki tuż przed filmem, a potem niszczenia sobie oglądania ekranizacji? Nie lepiej zobaczyć najpierw film, zachwycić się nim, a potem sięgnąć po książkę i również i ją polubić. Moim zdaniem zdecydowanie warto!
Dajcie znać, co o tym myślicie?