Bardzo łatwo przyzwyczaić się do dobrego życia. Nad istnieniem pewnych rzeczy już się niemal nie zastanawiamy. Taki prąd na przykład. Naciskamy włącznik i jest. Albo Internet. Odpalamy komputer a przed nami rozciąga się niczym Ocean Spokojny cały zasób informacji, które aż proszą, żeby z nich skorzystać. Wyobrażacie sobie podróż do obcego miasta bez Google Maps i Jak dojadę? Ja też nie! Albo kultura. Całe zbiory dziedzictwa narodów, z których możemy korzystać i je podziwiać. A gdyby to wszystko miało nagle zniknąć? Gdyby zostało nam odebrane, a cywilizacja cofnęła się o setki lat? Co byśmy zrobili?
Właśnie taki świat pozostawiła przed nami Emily St. John Mandel. Pokazała, że w jednej chwili wszystko może zniknąć. Nasi bliscy mogą odejść, a nam przyjdzie żyć w polowych warunkach, zdobywać rzeczy, które wcześniej były na wyciągnięcie ręki i każdym okruchem silnej woli walczyć o przetrwanie. Historię poznajemy za pośrednictwem kilku osób: Arthura Leandera - aktora, który w dzień katastrofy umiera na zawał serca na scenie, Jeevana Chaudhary - byłego paparazzi, uczącego się teraz na ratownika medycznego, który wbiega na scenę, aby uratować aktora oraz Kirsten Raymonde - dziecięcej aktorki, która piętnaście lat po ataku wirusy grypy gruzińskiej wędruje wraz z Podróżującą Symfonią i wystawia sztuki Szekspira w osadach nowego świata.
To, co najbardziej pokochałam w tej książce, to jej wielowymiarowość. Opowieść nie toczy się w typowy sposób. Autorka skacze pomiędzy wydarzeniami i czasem ciężko rozgryźć, co jest historią właściwą. Tak naprawdę bowiem, świat po ataku wirusa to tylko przykrywka do przedstawienia losów ludzkich. Do zobrazowania blasków i cieni popularności, dylematów moralnych związanych z pracą i wszelkich zakrętów, do których doprowadzi nas życie. Stacja jedenaście ma kilka czasów akcji, które ciągle się przeplatają, a wiadomości, które z nich uzyskujemy, tworzą doskonałą całość.
Autorka bardzo barwnie maluje rzeczywistość. Czytając książkę, miałam wrażenie, że wszystko mogło się wydarzyć rzeczywiście, a nie, że jest tylko wizją autorki. Nietrwałość świata silnie oddziałuje na emocje czytelnika i zmusza do zastanowienia nad tym, co naprawdę w życiu się liczy. Bo gdyby świat miałby się jutro skończyć, co chcielibyśmy ocalić? Takie tematy pojawiały się już nie raz, ale dopiero ta książka tak realistycznie pokazała mi ten aspekt. W Stacji jedenaście pokazane mamy też próby odbudowy cywilizacji i wszelkie trudy, jakie wiążą się z życiem w zupełnie nowym świecie. W świecie, w którym każda stała została człowiekowi odebrana. Całość wypełniona jest subtelnością i klasą, a z każdą stroną, chcemy więcej!
Stacja jedenaście to po prostu piękna powieść! Wybija się spośród wszelkich książek o zagładzie i końcu świata i pokazuje, co tak naprawdę takie wydarzenie znaczyłoby dla ludzkości. Nie brak tu momentów, które budzą przemyślenia. A wszystko napisane jest z niespotykanym wdziękiem. Takie książki naprawdę chce się czytać!
Emily St. John Mandel, Stacja jedenaście/Station Eleven, str. 400, Wydawnictwo Papierowy Księżyc, Słupsk, 2015
Za możliwość przeczytania Stacji jedenaście dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz