Friends. Kto nie słyszał o tym serialu? Kto nie oglądał choć jednego odcinka? Myślę, że nie ma takiej osoby. Ta kultowa produkcja na dobre zagościła w kulturze i stała się symbolem przełomu wieków. Przed tym, jak cztery miesiące temu zaczęłam swoją przygodę z tym serialem, oglądałam dosłownie parę odcinków i to całkiem przypadkowo. Nie sądziłam, że mogę pokochać jakiś serial komediowy aż tak bardzo. Jak bardzo się myliłam!
Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać fabuły. Szóstka przyjaciół, którzy mieszkają i pracują Nowym Jorku. Problemy, które ma każdy z nas: praca, rodzina, randki. Właśnie te uniwersalne tematy były jednym z powodów, dzięki któremu serial stał się tak uwielbianą produkcją. Bo Friends to nie tylko komedia. To liczne momenty wzruszeń, to ciekawy scenariusz, to przede wszystkim opowieść o przyjaźni, która jednoczy i sprawia, że na sercu robi się ciepło.
Bo geniusz Przyjaciół tkwi w szczegółach. W kawie w Central Perk, w perfekcjonizmie Monici, dinozaurach Rossa i "Oh My God!" Janice. Cały ten świat wykreowany przez Davida Crane'a i Martę Kauffman po prostu czaruje widza. Podnosi na duchu każdym pojedynczym gestem i drobnym słowem. Nie można nie pokochać tej szóstki i idei, że zawsze, w każdej nawet najtrudniejszej sytuacji ktoś będzie stał za nami murem i nam pomoże. Serial pokazuje, że w życiu wszystko jest możliwe i choć czasem coś idzie nie po naszej myśli, ostatecznie i tak skończy się dobrze. Obrazuje, że w życiu są rzeczy, dla których warto walczyć, a najważniejsze, by robić to, co się kocha. Jest oczywiście wątek komediowy, za który uwielbiam ten serial. Wielokrotnie śmiałam się do łez. Dzięki Friendsom najgorszy nawet dzień, nagle stawał się całkiem znośny. Nie spotkałam jeszcze produkcji, która poprawiałaby mi humor tak szybko i tak bardzo. Do tego dochodzi świetnie napisany scenariusz. Nie wiem, czy obejrzałabym całe 10 sezonów, jeżeli byłaby to zwykła produkcja komediowa. W tym wypadku byłam ciekawa życia bohaterów, ich codziennych problemów i przyszłościowych decyzji. Ich życie utożsamiamy z naszym i nagle wszystko staje się o wiele bardziej kolorowe i łatwe.
pokochałam szczerą miłością. Monicę i jej pedanterię, szaleństwo Phoebe, wdzięk Rachel, humor Chandlera, zafiskowanie na punkcie dinozaurów Rossa i sielankowe podejście do życia Joey'a . Razem tworzą wspaniałą galerię osobowości. Ich relacje śledzimy z wypiekami na twarzy. Bo, jak można się spodziewać, tworzą się między nimi związki, a relacje stale zmieniają. Małe zdarzenie sprawia, że z jednego obejrzanego odcinka robią się nagle 3, a potem nie wiedzieć kiedy, już jest 2 w nocy.
Nie żałuję, że poznałam ten serial dopiero teraz. Wiem bowiem, że będę do niego wracała jeszcze nie raz! Nie spotkałam bowiem produkcji, która lepiej poprawiałaby mi humor. Która sprawiałaby, że od razu barometr mojego samopoczucia skacze w górę o kilkanaście stopni. To po prostu geniusz, który powinniśmy podziwiać i się z niego cieszyć. Mogłabym pisać o nim jeszcze długo i opisywać każdy drobny szczegół. Wystarczy jednak, że moja przygoda z tym ponadczasowym serialem w tej drobnej formie została tutaj udokumentowana.
Moja ocena: 10/10
Wy też uwielbiacie Przyjaciół? A może dopiero zamierzacie rozpocząć oglądanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz