Jakiś czas temu, jedna z moich rozmów ze znajomymi zeszła na temat książek i czasu na ich czytanie. Wiadomo, matura zabiera życie, wysysa energię, a zostawia tylko okruchy zapału i zero ochoty na jakiekolwiek inne rozwijające rzeczy. Ogólnie bez kawy nie podchodź! Dlatego zrodziło się pytanie, jakim sposobem znajduję czas na czytanie swoich książek, skoro niektórzy nawet lektur nie mają kiedy przyswoić, a co więcej, opisuję je jeszcze na blogu. Niezbadana to sprawa, bo ja sama nie wiem, jakim cudem mi się to udaje. Może dzięki temu, że jakoś tam, gorzej lub lepiej (zazwyczaj gorzej) organizuje swój plan zajęć. Stwierdziłam, że teraz nie mam tyle czasu na to moje ukochane zajęcie, ile bym chciała i nie czytam tak znowu dużo. Na co jedna z przyjaciółek, która śledzi mojego bloga, odparła z ironią w głosie: "Bo trzy książki w miesiącu to bardzo mało".
Ta sytuacja zrodziła chwilę zastanowienia tym razem u mnie. Nie lubię porównywać się z innymi, ale jeśli mam być szczera, to patrząc na innych książkowych blogerów, nie czytam tak znowu wiele. Lubię swoje tempo i spokojne przyswajanie danej lektury. Tyle w temacie. Ale przecież liczba przeczytanych książek osoby, która czyta nałogowo, zawsze będzie większa od wyniku tej, która czyta tylko od czasu do czasu. Dlatego trzy, które wydaje się małą liczbą dla mnie, dla innych wcale taką małą nie jest. Czy nie jest czasem tak, że liczba przeczytanych książek, jaka by nie była, daje okazję, aby pogłaskać swoje ego i poszczycić swoim zaciekłym książkoholizmem? Narzekamy, że sześć lektur w miesiącu to tak mało, że brak czasu, że my biedni, chcemy czytać więcej. Ale ludzie, to nie zawody! Sama wielokrotnie tak robiłam i teraz biję się w pierś!
Przecież w czytelnictwie nie chodzi o to, żeby przeczytać milion książek w rok, ale o to, żeby coś z nich wynieść. Każdy chyba przyzna, że liczą się emocje, które towarzyszą lekturze, przeżycia, których nam ona dostarcza i fakt, jak wiele możemy z niej wykorzystać w naszym życiu. Każdy, kto przeczytał choć jedną książkę, przyzna, że szukamy takiej historii, która nas w sobie rozkocha i zostanie z nami. Czasem trudno taką znaleźć i trzeba przebrnąć przez wiele lektur, aby znaleźć odpowiednią, a potem możemy już nie mieć już ochoty na dalsze poszukiwania. Takie chude i grube lata w książkowej sferze nie powinny nikogo dziwić. Naturalna rzecz.
Dlatego też kończę z narzekaniem na liczbę przeczytanych książek. Jakość ponad ilość i czytanie mało ponad czytanie w ogóle - to moje nowe życiowe motta. Bo liczą się emocje, a nie fakt, czy pobiję swój rekord z zeszłego roku. To, ile się wyniesie z lektury, a nie ładna liczba w podsumowaniu miesiąca.