Filmowe weekendy: Listy do Julii

17.5.13
Pierwszą rzeczą, jaka przychodzi nam na myśl, kiedy usłyszymy słowo Verona jest najsłynniejszy dramat Szekspira ,,Romeo i Julia". Każdy kojarzy tych dwoje zakochanych, dla których miłość była ważniejsza niż śmierć. Nie ważne, jak się do nich odnosimy. Czy uważamy ich uczucie za piękne, czy tragiczne i tak tworzą oni klasykę i są swego rodzaju ponadczasowością, a każdy z nas musi to przyznać. Julia natomiast traktowana jest, jako bogini nieszczęśliwej miłości. To do niej kobiety z całego świata składają swe prośby i proszą o rady, kiedy mają złamane serce. A ona odpisuje... 

Po przyjeździe do Verony, domu słynnej kochanki Julii Kapulet z „Romea i Julii”, młoda Amerykanka przyłącza się do grupy ochotników, którzy odpisują na listy z zapytaniem o miłosne porady do Julii. Odpowiadając na pewien list wysłany w 1951 roku, dziewczyna inspiruje jego autorkę do podróży do Włoch w poszukiwaniu dawno zaginionej miłości i zapoczątkowuje łańcuch wydarzeń, dzięki którym zupełnie niespodziewana miłość zawita w ich życiu.


Tak oto prezentuje się fabuła, którą przeczytać możemy na Kinimaniaku. Ktoś powiedzie, że to zwykły, niczym nie wyróżniający się film na miłe spędzenie wieczoru, a ja w stu procentach się z nim zgodzę. Do obejrzenia go przekonały mnie dwa powody: umieszczenie akcji w Veronie i Amanda Seyfried. Nie oczekiwałam, powiewu geniuszu czy powalenia mnie na kolana. Dzięki temu się nie zawiodłam, a czas spędziłam jak najbardziej miło.

Warstwa aktorska sprawdziła się całkiem dobrze. Amanda to aktorka, którą bardzo lubię. W tym filmie również poszło jej bardzo dobrze - taka miła, podchodząca do ludzi z sercem pełnym miłości doskonale wpasowała się we włoski klimat. Nie wiem czemu, ale właśnie tak wyobrażam sobie Julię z dramatu Szekspira. Vanessa Redgrave, jako starsza pani szukająca utraconej miłości podnosiła ten film na wyższy poziom. Zawsze gdy widzę takie postaci - starsze, lekko szalone i pełne dobroci na mojej twarzy gości wielki uśmiech. Jestem jedynie nieco zawiedziona Christopherem Eganem, który grał naszego amanta. Może dlatego, że jakoś specjalnie przystojny nie jest i nie miałam do kogo wzdychać, a może dlatego, że jego postać była jakaś taka... niedorobiona, to chyba dobre słowo. Może miało wyjść inaczej, ale ja właśnie tak to odebrałam.


Dobrzy aktorzy i piękne krajobrazy to chyba wszystko, co w tym filmie jest niepowtarzalnego. Nie mówię, że reszta była jakoś kompletnie zła. Co to, to nie. Było miło, sympatycznie i tak dalej. Zawsze jednak tak nie może być, wiec muszę napisać, że fabuła była po prostu nudna. Fajny pomysł, wykonanie też nie najgorsze, ale na dłuższą metę nie zaciekawi nas to jakoś specjalnie. Przysypiać nie przysypiałam, bo jak powiedziałam miło się oglądało, moje serce jednak nie zabiło mocniej, nie poczułam dreszczyku emocji, a moje już i tak nadwyrężone nerwy, nie postrzępiły się bardziej. Dla nich to dobrze, ale gdyby ktoś (jak ja wtedy) potrzebował emocjonalnego zastrzyku, to nie specjalnie się go tutaj doczeka. Pozostaje jeszcze zakończenie, które lekko mówiąc wywołało u mnie obłąkańczy śmiech. Było tak durne i zrobione na odwal się, że nawet Amanda mnie w nim irytowała. No ale nie można mieć przecież wszystkiego.


Mimo wad ,,Listy do Julii" z czystym sercem mogę zaliczyć do filmów, z których obejrzenia jestem zadowolona. Przez półtorej godziny pozachwycałam się pięknymi widokami i poczułam włoski klimat, za co dziękuję twórcom. Mogę go Wam śmiało polecić. Będzie z pewnością miłą rozrywką na nudny wieczór i sprawdzi się, gdy będziecie potrzebować trochę niewinności i miłej atmosfery.



Moja ocena: 6/10


Jak widzicie postanowiłam dodawać opinie filmów. Stwierdziłam, że dobrym pomysłem będzie to robić w weekendy, kiedy jest więcej czasu na oglądanie i kiedy szuka się czegoś do obejrzenia. Jak się Wam podoba ten pomysł?
Kończę właśnie ,,Genezę", jednak ze względu na to, że w weekend wybieram się na Komunię, recenzja dopiero w poniedziałek. Między obiadem a deserem też planuję coś przeczytać, także w przyszłym tygodniu recenzji będzie więcej.

Pozdrawiam!
A.

7 komentarzy:

  1. Charlie był tutaj takim typowym Brytyjczykiem, z angielskim dystansem do wszystkiego, a przede wszystkim do romantycznej miłości. Wg mnie dobrze odegrał swoją rolę, ale fakt, mógłby być przystojniejszy :D Film bardzo lubię :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że zagrał dobrze, jednak jako postać średnio przypadł mi do gustu.

      Usuń
  2. Właśnie szukałam jakiegoś fajnego filmu do obejrzenia na Niedziele ;p Chociaż wolę bardziej horrory, to i tak od czasu do czasu lubię pooglądać takie filmy c;

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałam jakiś czas temu. Całkiem przyjemny, ale jakoś mnie nie korci, by do niego wracać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam, że bardzo mi się ten film podobał :)

    PS. Nie wiem dlaczego, ale Twoje ostatnie posty nie wyświetlają mi się w "liście blogów".. :( Coś jest nie tak chyba z ich aktualizacją..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To podobno wina bloggera i podobno też pracują nad jakąś nową aktualizacją. Sama jeszcze coś pokombinuje i jak coś to dam znać:)

      Usuń
  5. Filmu jeszcze nie oglądałam, ale chyba to nadrobię! : )

    PS Obserwuję i zapraszam do mnie. : )

    OdpowiedzUsuń