Podsumowanie czerwca

30.6.13



Czerwiec za nami. Dla większości z nas był to miesiąc wielkiej ganianiny w poszukiwaniu lepszych wyników w edukacji. Czy się udało, każdy oceni sam. Ja jestem jak najbardziej zadowolona. Czerwiec był dla mnie wyjątkowym miesiącem, z jednego szczególnego powodu. Pewnie domyślacie się, że chodzi o rocznicę blogowania. Dziękuję wszystkim za miłe życzenia i mam nadzieję, że jeszcze wiele chwil przede mną w blogosferze.

Wyniki (nie najlepsze) prezentują się u mnie są następująco:

Ilość przeczytanych książęk - 4:
1. Gwiazd naszych wina - John Green
2. Złodziejka książek - Markus Zusak
3. Dziewczyna, która chciała zbyt wiele - Jennifer Echols
4. Córka łowcy demonów - Jana Oliver

Najlepszymi pozycjami były zdecydowanie ,,Gwiazd naszych wina" oraz ,,Złodziejka książek". Ciągle jestem pod ich wielkim wrażeniem i wiem, że pozostaną moimi ulubionymi nie tylko w tym miesiącu, a i wrócę do nich nie raz. ,,Dziewczynę, która chciała zbyt wiele" również czytało się bardzo dobrze. ,,Córka łowcy demonów" pozostaje nieco w tyle, ale jednak do złych nie mogę jej zaliczyć.

Wyzwania:

  • Czytam fantastykę - 2
  • Paranormal romance - 1
  • Przeczytam tyle, ile mam wzrostu - +14,6cm
  • Pod hasłem - 0

Mogliście także przeczytać dwie recenzje filmów w ramach ,,Filmowych weekendów", a były to: "Śniadanie u Tiffany'ego" oraz "Idealne matki".

Tak oto wyglądał u mnie czerwiec. Liczę, a nawet jestem pewna, że lipiec będzie lepszy. Jak tam wasze wyniki?

Pozdrawiam,
A.
Read more ...

Filmowe weekendy: Idealne matki

29.6.13


Plakat ,,Idealnych matek" mówi nam, że otrzymamy coś prowokującego (to na pewno), zmysłowego (zależy, jak kto to rozumie) oraz fascynującego (no może).Wywołuje to w nas wygórowane oczekiwania, prawda?

Lil i Roz znają się od dziecka. Obie mieszkają w sąsiadujących ze sobą domach położonych nad samym oceanem. Lil od niedawna jest wdową, a mąż Roz wyjechał na południe do pracy. Każda z kobiet ma syna. Obaj są atrakcyjnymi młodymi mężczyznami o perfekcyjnych sylwetkach, którzy całymi dniami surfują i opalają się na niewielkiej plaży. Ten sielankowy spokój już wkrótce zostanie zburzony przez huragan emocji i pożądania. Wszystko zacznie się od namiętnego pocałunku jednego z synów z matką drugiego.

Opinie co do filmu są podzielone. Jedni się zachwycają, drudzy wyśmiewają. Mnie jest o nim ciężko mówić. Dramat ma wywoływać w widzu emocje i tu z pewnością tak było. We mnie po obejrzeniu go kotłowało się i kotłuje nadal. Sama nie wiem tylko, czy z powodu oburzenia, czy zachwytu, choć tego drugiego bym raczej nie podejrzewała. Z jednej strony bowiem ,,Idealne matki" poruszają pewien ciężki temat. Odkrywają społeczne tabu i wyjmują na światło dzienne pewne problemy. Film na pewno też prowokuje. Nie tylko momentami ostrymi scenami, ale samą tematyką. Bo powiedzcie, czy sytuacja, kiedy dwie matki, które zamieniają się synami, żeby stworzyć z nimi, jakąś namiastkę związku jest normalna? Dla mnie to patologia, jak i cała reszta poczynań bohaterów. Myślę jednak, że takie było założenie. Szokować, przekroczyć granicę i wywołać coś w rodzaju pozytywnego oburzenia.  Pozytywnego dlatego, że przecież często czegoś takiego szukamy. Czegoś, co poruszy nas wewnętrznie i pokaże, że nie jesteśmy robotami w dobie komputerów i przypomni, ze coś jeszcze może wywołać w nas oburzenie, nie sprawiając za razem, że zostaniemy uznani zbyt pruderyjnych. 



W głównych rolach obsadzono dwie utalentowane aktorki - Naomi Watts i Robin Wright. Według mnie poradziły tu sobie całkiem nieźle, ale co ja, nieznająca się osóbka mogę o tym wiedzieć i zarazem oceniać dwie poważane autorki. Nie mogę tego robić, a jedynie wypowiadam swoje skromne zdanie, pamiętajcie. Dla filmu owe panie pozbyły się maski makijażu, odsłaniając zmarszczki. Pokazały też, że mimo upływających lat, trzymają się całkiem dobrze. Partnerowali im piękni i młodzi: Xavier Samuel i James Frecheville. Świecili klatami, pokazywali mięśnie, a grać też źle nie grali. Może bez wielkiego zaskoczenia, ale w każdym razie nie najgorzej. Jak już wspomniałam ich sytuacja była patologiczna i chora. Ciężko jest więc oczekiwać takiego, a takiego zachowania, kiedy nawet nie wiemy, jakie ono powinno być. Czy aktorzy sprostali powierzonej im roli? Wierzę, że tak.

,,Idealne matki" można zaliczyć do kina ambitnego. Mają zaskakiwać i dawać do myślenia. Tematyka będzie prowokować, wywoła oburzenie i z pewnością nie wszystkim się spodoba. Ten film jest trochę jak koło fortuny, które nie wiadomo, co dla Was przygotuje. Może będziecie się zachwycać trudnym tematem i poruszonymi kwestiami, a może wyśmiejecie głupotę twórców. Ja uważam, że ,,Idealne matki" reprezentują obecnie w kinie, pozycję odchodzącą od płytkości i pozostającą w gronie tych bardziej ,,mądrych". Mimo tego, że produkcja nie do końca wywołała we mnie pozytywne emocje, to i tak uważam, że warta jest obejrzenia i wydania pieniędzy na bilet. A z powodu tych sprzecznych refleksji, pozwólcie, że powstrzymam się od wydawania oceny.





Read more ...

Pierwsze urodzinki!!

27.6.13




Czas szybko mija, prawda? Wydaje się, że to wczoraj wpadł do mojej główki pomysł, żeby poszukać nowych książek do czytania. Grzebałam w naszym kochanym Internecie, aż natrafiłam się na bloga Zakładka do przyszłości i Pudełko książek. Poczytałam i stwierdziłam, że też chce robić coś takiego. Prowadzić swoje miejsce, dzielić się opiniami i poznać nowych ludzi z podobną pasją. Jak to ja, przespałam się z tym pomysłem, żeby sprawdzić, czy następnego dnia nie przejdzie mi ochota na założenie bloga. Nie minęła i 27 czerwca 2012, w ubłagany czas po radzie, kiedy szkoła nigdy nie widzi już mojej osoby postanowiłam to zrobić. Wkręciłam się co niemiara i choć problemy z ustawieniem wszystkiego i z tym, żeby ktoś zaczął mnie odwiedzać były, to i tak dawało mi to wiele radości. Kiedy przeczytałam pierwszy komentarz cieszyłam się, jak głupia i już sami możecie sobie wyobrazić, jak wtedy wyglądałam. Pierwszy obserwator sprawił, że poczułam, że coś z tego może być i za to bardzo dziękuję. 
Przez ten rok nauczyłam się wiele. Nie będę wypisywać tego wszystkiego, bo nie na tym ten post ma polegać. Chcę, żebyście wiedzieli, że prowadzenie tego miejsca dało mi poczucie, że mam coś swojego i tylko mojego. Pasję, którą mogą rozwijać i się nią dzielić. Ależ sentymentalnie się zrobiło. Zwykle tak nie ględzę, prawda??
Jak widzicie chęć na pisanie nie mija i coś czuję, że tak szybko nie minie. Dodam, że moje przeczucia z reguły mnie nie zawodzą. W głowie tkwi mi wiele pomysłów, a z uwagi na to, że przed nami wakacje, to pewnie któreś nich uda się wprowadzić w życie.
Pamiętacie, że wspominałam o konkursie urodzinowym? Nie myślcie sobie, że o nim zapomniałam, co to, to nie. W następnej wolnej chwili biorę się za zrobienie banerku i napisanie posta, i konkurs startuje. Będziecie??

To tyle moich wywodów na dziś. Biegnę dalej świętować ten piękny dzień.
Pozdrawiam!!

Read more ...

Córka Łowcy Demonów - Jana Oliver

26.6.13




Autor: Jana Oliver
Tytuł: Córka łowcy demonów
Tytuł oryginału: The Demon Trapper's Daughter
Wydawnictwo: Replika
Tom: 1
Cykl: Łowcy Demonów
Liczba stron: 396
Moja ocena: 6/10, 3+/6








Życie szykuje dla nas wiele niespodzianek. Nieraz nawet nie zdajemy sobie sprawy, jakież to ono potrafi być przewrotne i złośliwe. Jednego bowiem obsypuje łaskami i dobrodziejstwami, a drugiego poddaje ciągłym próbom. Tobie wydaje się, że żyjesz na bakier z zasadami moralnymi i dużo jeszcze do naprawy masz w swoim życiu, a tu nagle zostaje Ci powierzona najbardziej zaszczytna funkcja. Albo odwrotnie, gdy się starasz, pocisz i Ci zależy, nie otrzymujesz nic. Takie jest życie i czym szybciej zdamy sobie z tego sprawę, tym lepiej. Zastanawia Was może, kto doświadczył takiej przewrotności losu?

Była to Riley - córka łowcy demonów. Nie byle jakiego łowcy, lecz mistrza w tym fachu, szanowanego i podziwianego przez tłumy. Jej mama zmarła i teraz ma tylko ojca. Mimo jego protestów usilnie stara się pójść w jego ślady i również zostać postrachem dla złych kreatur. Życie jednak przygotowało dla niej próbę, którą będzie musiała przejść - ojciec zostaje zabity przez demona piątej klasy. Teraz dziewczyna będzie musiała się zmierzyć z czuwaniem przy jego grobie, codziennymi obowiązkami i niebezpieczeństwem, która czyha na nią za rogiem.

Jak już kiedyś stwierdziłam, mamy wiele rodzajów książek. Również wśród fantastyki możemy znaleźć wiele odnóg i propozycji, które sprawiają, że każdy znajdzie coś dla siebie. Ostatnio miałam ochotę na książkę, gdzie główna bohaterka będzie miała charakter, wątek romantyczny nie zostanie przedstawiony na pierwszym miejscu i jeszcze dodatkowo zostanę wprowadzona w mroczny świat, który sprawi, że będę chciała w nim pozostać. Na półce czekała sobie grzecznie - już trzeci miesiąc dodajmy - ,,Córka Łowcy Demonów". Pomyślałam więc, że potrzebuję właśnie tego i zasiadłam do czytania. A między nami dodam, że nie chciałam książki za długo przetrzymywać, bo jest z biblioteki. Prawda, że wszystko mi się zgrało?

Jana Oliver wykreowała dla nas mroczny świat demonów, ich łowców i pogromców. Widzimy tu wyraźną różnicę między tymi dwoma ,,zawodami". Łowca, jak sama nazwa nam wskazuje łowi demony, zamyka je w szczelnej klatce (która nie zawsze będzie konwencjonalna) i sprawia, że drogą ciągłego kupna i sprzedaży, dany demon trafi w końcu do Watykanu, gdzie jego dusza jest uwalniana. Szlachetnie, czyż nie? Pogromca natomiast je zabija. Pozbywa się raz a dobrze. Autorka nie skupiła się tylko na przedstawicielach tych dwóch osobistości. Cały jej świat przedstawiony wykreowany jest bardzo dobrze. Widzimy liczne zawirowania, pewne prawa i zwyczaje, co sprawia, że książka wspina się na wyższy poziom, a autorka zyskuje w moich oczach. Możemy też przeczytać o różnych rodzajach demonów, co też rzeczą nową z pewnością jest.

Warstwa językowa, poza tym, że czasami usypiała, również nie była zła. Trzeba przyznać, że książka napisana jest dobrze. Zdarzały się co prawa literówki, ale to zapewne wina polskiego korektora. Nie były one liczne, więc przeszkadzać nie powinny. Wrócę jeszcze do pierwszego zarzutu - usypiania. Opisy bowiem były nudne i dla mnie mało wnosiły. Fajny pomysł nie został poparty ciekawym opisem, a szkoda. Wszystko ładnie pięknie, to fakt, ale co z tego, skoro było po prostu drętwo - mało dowcipnych dialogów czy czegoś innego, co rozładowałoby atmosferę. I jeszcze ta mała czcionka, która czytania nie ułatwiała, a moim niedowidzącym oczkom też się nie spodobała, bo  musiały się wytężać co nie miara. No przynajmniej do zatracenia się w akcji.

Bohaterkę otrzymałam taką, jakiej chciałam - silną, umiejącą postawić na swoim, co w skrócie możemy nazwać upartością i co najważniejsze posiadającą charakter. Riley taka była i za to dziękuję autorce. Co do innych postaci, to niby wszyscy byli w porządku, każdy inny i tak dalej, ale co z tego, skoro nie mieli tego ,,czegoś", co sprawiłoby, że pozostaną w mojej pamięci. Byli tylko po to, żeby akcja się kleiła, bo innego sensu nie widziałam. Przedstawieni zostali dobrze, dało się zauważyć ich cechy charakteru i włożoną pracę, ale wciąż ubolewam nad tym, że na tle innych książek prezentują się dość przeciętnie.

Zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa, przy której wydawać wyroku nie będę, bo po prostu się nie znam. Jakbyście się czuli, gdyby uparła Wam mama? Ja wolę o tym nie myśleć, bo zwyczajnie moja wyobraźnia nie potrafi zapędzić się w te rejony. A co, gdyby kilka lat potem zmarł Wam tata i zostalibyście sami? Byłoby Wam łatwo? Podnieślibyście się? Ja na pewno nie. A mielibyście wtedy ochotę na związki i miłosne problemy czy może bylibyście pogrążeni w głębokiej depresji? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Wam Drodzy Czytelnicy, a jeżeli zastanawiacie się po co ten akapit, to powiem, że Riley na miłosne problemy, będąc w takiej sytuacji jak najbardziej miała ochotę. No ale może to ja jestem dziwna, nie mówię, że nie.

"Córka Łowcy Demonów" nie jest książką złą. Ogólnie prezentuje się lepiej, niż gorzej. Miałam chyba zbyt wysokie oczekiwania, co do niej i pewnie dlatego odebrałam ją właśnie w ten sposób. Wam jak najbardziej może spodobać się bardziej. Jeżeli więc poczujecie powiew nudy, będziecie potrzebowali książki innej od tych, które zazwyczaj czytacie albo po prostu najdzie Was ochota na poznanie tajemnic łowców demonów, to ta książka sprawdzi się jak najlepiej.

Read more ...

Dziewczyna, która chciała zbyt wiele - Jennifer Echols

23.6.13




Autor: Jennifer Echols
Tytuł: Dziewczyna, która chciała zbyt wiele
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 295
Moja ocena: 6/10, 4/6











Każdy z nas w swoim życiu przechodzi okres zwany młodzieńczym buntem. Jedni doświadczają tego w mniejszym stopniu, częściej w duszy niż na zewnątrz. Inni natomiast całą swoją osobą manifestują własne przekonania. Ich wygląd od razu nam mówi, że jego właściciel chce coś przekazać. Zachowanie jeszcze bardziej to potwierdza. Nie myślcie sobie, że skazuję tę drugą grupę na straty. O nie! Ja ich podziwiam, bo mają na tyle odwagi, żeby zaakcentować swoje poglądy. Mnie niestety tej odwagi czasem brakuje. Jednak zwykli buntownicy różnią się od tych, którzy są na najlepszej drodze do zmarnowania sobie życie. Tych niestety nie rozumiem, a niedawno miałam okazję przebywać z kimś takim.

Dziewczynie tej na imię Meg. Kiedyś przeżyła coś strasznego i teraz postanowiła zmienić swoje życie. Odczuwać wszystko pełną piersią i mieć świadomość, że nie marnuje czasu. Rodzice, jak można się było spodziewać, nie potrafią jej zrozumieć, a wszystko co ma sens to imprezy. Pewnego dnia razem ze znajomymi łamie prawo i zostaje nakryta przez policję. Jeden nadgorliwy posterunkowy postanawia zmienić dla nich karę. Będą musieli jeździć przez pięć nocy w karetce, wozie strażackim lub w radiowozie, żeby spotkać się oko w oko z niebezpieczeństwem, patologią i śmiercią. Mają nauczyć się doceniać życie i zmienić swoje postępowanie. Czy im się uda?

Do niedawna nie lubiłam typowych młodzieżówek. Uważałam je za płytkie, nic nie warte i nawet średnio pomagające na nudę. Ostatnio jednak po przeczytaniu jednej z nich zmieniłam zdanie i zdałam sobie sprawę, że jak się wybierze dobrze, to otrzyma się okazję na bardzo miłe spędzenie czasu. Dlatego więc z chęcią sięgnęłam po ,,Dziewczynę, która chciała zbyt wiele". Opis zdecydowanie zachęcał, więc czemu by jej nie przeczytać? I? Zawieść się nie zawiodłam, ale liczyłam na coś więcej. Oczekiwałam chyba głębszego przekazu czy wyciągnięcia jakiś błyskotliwych wniosków. Niestety tego zabrakło. Nie wpłynęło ta jednak na przyjemność z czytania. Książka bardzo dobrze wypełniła mój wolny czas w środę, kiedy to postanowiłam zrobić sobie wolne od szkoły (pod koniec roku przecież można). Pochłonęłam ją w jeden dzień, który spędziłam zdecydowanie milej, niż gdybym męczyła się na lekcjach w upale.

Historia należy do tych lekkich. Dziewczyna nieradząca sobie w społeczeństwie, która musi odpokutować za winy. Jak pokutuje? Jeździ nocą z przystojnym gliniarzem i patroluje okolice. Wiecie co? Jak tak wygląda kara, to ja już teraz przechodzę na ciemną stronę mocy. Może w końcu dostanie mi się coś więcej od życia niż ciągłe sprawdziany. Zaskoczeniem dla Was będzie, że gliniarz (który wcale nie jest stary, jeżeli o tym wcześniej nie wspomniałam) i dziewczyna zakochują się w sobie. Dla mnie ta miłość była taka trochę na siłę i zbyt skupiająca się na możliwym seksie. No ale coż, wszystkiego mieć nie można. Wykonanie książki nie było złe. Autorka pisze językiem prostym, sprawiając że czyta się z przyjemnością. Z łatwością opisuje wydarzenia i ani przez moment nie męczy czytelnika. Okładka jest zbyt pospolita moim zdaniem. Czy tylko mnie wydaje się, że prawie na każdej młodzieżówce widzę dwie twarze zbliżone do siebie? I jeszcze ten zarost na brodzie chłopaka (którego przez monitor komputera nie widać)...

Bohaterowie są wykreowani bardzo dobrze. Zarówna Meg, którą już Wam przybliżyłam, jak i posterunkowy John. Jennifer Echols barwnie stworzyła ich przeszłość i ukazała cechy charakteru. Sprawiła, że nie wydawali się płytcy, co z pewnością podwyższyło poziom książki. Meg niestety mnie irytowała. Jej lekceważące podejście i sprowadzanie wszystkiego do jednego było co najmniej nużące. John - młody posterunkowy, który osiadł w miasteczku bez przyszłości, bo dręczyła go przeszłość - był trochę lepszy, ale i tak nie stał się moją nową książkową miłość. Chyba nawet tego nie oczekiwałam, więc zawodu też nie było. Jeżeli miałabym podsumować bohaterów w jednym zdaniu to byłoby to: dobrze wykreowani, ale niestety irytujący.

,,Dziewczyna, która chciała zbyt wiele" to ciekawa pozycja, która świetna się sprawdzi w chwilach nudy. Na chandrę też będzie bardzo dobrym wyborem. Nie jest to może jakieś odkrycie ostatnich czasów, ale czyta się ją świetnie. Napisana jest w sposób lekki i właśnie w taki nastrój Was wprowadzi. Radzę zarezerwować dla niej jeden dzień, bo na pewno nie pozwoli odłożyć się w połowie na bok i nie będzie chciała czekać na Waszą kolejną wolną chwilę. Polecam!

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!!


Read more ...

Zapowiedź: Sekret Julii

22.6.13


Czytaliście ,,Dotyk Julii"? Ja sięgnęłam już w kilka dni po premierze zeszłego roku. Ba, już gdy wypatrzyłam tę książkę w zapowiedziach, wiedziałam, że będzie moja i wciąż pamiętam, jak denerwowało mnie ciągłe przekładanie daty premiery (nie pomyślałam wcześniej, żeby kupić w przedsprzedaży). Czy książka mi się podobała? Mimo kilku zgrzytów, zdecydowanie tak! Recenzja



Tak oto, gdy dowiedziałam się, że na 17 lipca br. 
zaplanowana jest premiera drugiej części : ,,Sekretu Julii" byłam cała w skowronkach.



Opis:
Julia z Adamem uciekają z kwatery Komitetu Odnowy i trafiają do Punktu Omega, przystani dla dzieci o szczególnych zdolnościach. Wreszcie są bezpieczni. Sielanka zakochanych trwa jednak krótko. Julia poznaje sekret, który może przekreślić ich wspólne marzenia o szczęściu…


Tytuł oryginału: Unravel Me
Polski tytuł: Sekret Julii
Autor: Tahereh Mafi
Wydawnictwo: Otwarte/Moondirve
Data premiery: 17 lipca 2013
Liczba stron: 400


I porównanie okładek:


Musicie przyznać, że są cudne!

Czekacie na ,,Sekret Julii"?



Read more ...

Złodziejka książek - Markus Zusak

19.6.13





Autor: Markus Zusak
Tytuł: Złodziejka książek
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 495
Moja ocena: 10/10 6/6










Nieraz może się nam wydawać, że potrzeba dużych wstrząsów, głębokich refleksji nad ludzką psychiką i wielkich przeżyć, aby się czegoś dowiedzieć i wnieść w nasze życie nieco mądrości. Szukamy takiego bodźca, który popchnąłby nas do rozważań, a tym samym pomógł w zrozumieniu świata. Nasze poszukiwania mogą się skończyć różnie. Raz znajdziemy to, czego szukamy, raz nie. Po drodze rozczarujemy się kilka razy, ale jedna perełka jest warta dziesięciu zawodów. A co jeśli nie trzeba by było tak głęboko szukać? Jeżeli przeżycia zwykłej, kilkunastoletniej dziewczynki mogłyby nam dostarczyć tyle okazji do przemyśleń, że starczyłyby nam na bardzo długi czas, a wyciągniętą naukę nosilibyśmy z sobą już całe życie? Sięgnęlibyście po taką książkę?

Z pewnością wielu z Was już to zrobiło. Mowa tu o historii złodziejki książek. Liesel ma dziesięć lat, kiedy trafia do rodziny zastępczej. W drodze do domu nowych opiekunów ginie jej braciszek, a obraz jego śmierci stale prześladuje dziewczynkę. Co noc gnębią ją koszmary i gdyby nie przybrany ojciec, pewnie nie radziłaby sobie z nimi tak łatwo. Podczas pogrzebu brata ukradła swoją pierwszą książkę. Chęć jej przeczytania była świetną motywacją do nauki czytania i pisania. Od teraz kradzież książek będzie dla Liesel pocieszeniem w trudnych chwilach.

Szczerze powiedziawszy nie wiem, jak ubrać w słowa refleksje po przeczytaniu tej książki. Dlaczego? Bo jest genialna pod każdym względem. Daje tyle mądrości, prawd i pocieszenia, że aż nie sposób opisać. Markus Zusak zaserwował nam tak przejmującą historię, jakich obecnie bardzo mało. Raczej nie sięgam po książki historyczne i nie wiem, czy tę możemy tak nazwać. W każdym razie opowiada o czasach II wojny światowej, problemach ludzkości i tragedii tamtego okresu. Przedstawiona jest w sposób sprawiający, że zaczynamy współczuć Niemcom, choć my jako Polacy w odniesieniu do wojny raczej tego nie robimy. Jak już wspomniałam, jest to książka o pewnej dziewczynce i to właśnie jej historia, czasem naiwne przygody czy smutne chwile uczą nas tak wiele. Bowiem dziecko widzi czasem znacznie więcej niż dorośli i znacznie więcej doświadcza. Ma wrażliwość, którą potem się gubi. Pan Zusak bardzo dobrze to wykorzystał i stworzył pouczającą historię dla nieco już starszych czytelników.

Sam sposób prowadzenie narracji - z punktu widzenia śmierci - jest już nietypowy, a zatem, dla mnie wspaniały. W ,,Złodziejce książek" narrator jest namacalny. Nie tak jak w innych pozycjach, gdzie czytamy pewną historię i nagle zdajemy sobie sprawę, że ktoś ją przecież opowiada i dopiero wtedy przypominamy sobie o narratorze. Śmierć, będąc narratorem towarzyszy nam od początku do końca. Dodaje komentarze, przemyślenia i co najważniejsze, zmienia sposób myślenia ludzi o sobie. Bowiem Śmierć Markusa Zusaka jest bardzo sympatycznym bohaterem. Emocjonalnie podchodzi do swojej pracy, choć wie, że nie powinien. Przykładem tego może być opowieść o Liesel, którą nam przedstawia. Czytając ani przez moment nie miałam wrażenia, że Śmierć może być okrutna, czy pozbawiona serca. To ludzie tacy są, Śmierć po prostu robi, co musi, a czasem daje nam jedynie wybawienie.

„Ja naprawdę potrafię być wesoły. I przyjacielski. I sympatyczny. I życzliwy. A to dopiero początek wyliczanki. Tylko nie proście mnie, żebym był miły. Ta cecha nie ma ze mną nic wspólnego.”

Charyzmatycznych, malowniczych i zapadających w pamięci bohaterów trzeba doceniać, a tu właśnie tacy byli. Liesel, jak już wspomniałam, to postać, która dostarcza okazji do przemyśleń i przypomina nam, jak patrzeć na życie. Mimo tego, że przeżyła wiele, nadal potrafiła dostrzegać piękno w codziennych chwilach, trwać i przeżywać życie najlepiej, jak się da. Godne podziwu, prawda? Przyznaję, że ze wszystkimi innymi również się zżyłam - i kolejny plus dla autora, że każdy z bohaterów coś z sobą niósł, a nie tylko ci główni. Polubiłam Hansa i Rosę, Rudego, żonę wójta, Frau Holtzapfel i wszystkich innych. Nawet gdy wywoływali we mnie złość, robili to w taki sposób, że praktycznie nie zwracałam na to uwagi, bo liczyło się, że są i mogę przebywać w ich kręgach.

Osobiście uważam to za oczywiste, ale może wypada zaznaczyć, że samo wykonanie stoi na najwyższym poziomie. Genialny pomysł, został poparty sprawnym prowadzeniem historii. Opisy ani przez chwilę nie przytłaczały, nie było też ciężkości w momentach wyciągania przesłania. Jedynie zaskoczenie i uczucie, że właśnie doświadcza się czegoś genialnego. Markus Zusak mistrzowsko stworzył klimat historii, dziecięcych zabaw i czasów wojny, których przecież nie doświadczył. Czego chcieć więcej?

,,Złodziejka książek" jest pozycją naprawdę genialną. Ogromnie się cieszę, że mogłam poznać historię Liesel i wynieść z niej tyle, ile pewnie nie dostarczyłoby mi tuzin innych książek. Ciężko jest wyrazić zwykłymi słowami to wszystko, co można znaleźć w środku. Jeżeli jeszcze jej nie czytaliście, nie zwlekajcie dłużej, odłóżcie wszystko inne na bok i poświęćcie małej złodziejce swój czas!

„Definicja której nie ma w słowniku: Nie odchodzić - akt wiary i miłości. Prawidłowo rozszyfrowany przez dzieci.”

Read more ...

Filmowe weekendy: Śniadanie u Tiffany'ego

14.6.13

Ze starym kinem jest tak, że albo się je lubi albo nie. Do niedawna pozostawałam gdzieś pośrodku ani go nie uwielbiając, ale też w żadnym razie nie nienawidząc. O ,,Śniadaniu u Tiffany'ego" słyszałam już nie raz, dlatego więc drogą nadrabiania filmowych zaległości postanowiłyśmy wraz z przyjaciółką go obejrzeć. Nie będę Was wprowadzam w aurę początkowej niewiedzy i powiem już teraz, że film znalazł się bardzo wysoko na liście moich ulubionych, a do starego kina mam zamiar jeszcze wrócić i zdecydowanie bliżej go poznać.

,,Śniadanie u Tiffany'ego" to opowieść o dziewczynie - Holly, która pewnego dnia postanawia porzucić swoją szarą codzienność i udać się na podbój Nowego Jorku. Od tej pory zaczyna żyć na koszt bogatych adoratorów, pozostając przy tym niezależną (tak, to jest możliwe), pełną sprzeczności i wewnętrznego uroku kobietą. Pewnego dnia jej sąsiadem zostaje pisarz Paul, z którym szybko się zaprzyjaźnia.


,,Śniadania u Tiffany'ego" nie da się nie pokochać. Pierwszą rzeczą, która na to wpływa jest tak bardzo uwielbiana przeze mnie oprawka. Przepiękny miejski krajobraz, dekoracje wnętrz i stroje aktorów, od których nawet przez monitor komputera czuć taką klasą, stylem i elegancją, że nie można wyjść z podziwu. Do tego klimatyczna muzyka Henrego Mancini, genialnie dopasowana do całej historii. Film oglądałam już jakiś czas temu, ale pisząc tę opinię nadal mam ogromną ochotę przenieść się w czasie do Nowego Jorku z lat 60- tych, pójść na jedno z przyjęć Holly i pospacerować ulicami w płaszczu i szpilkach (a musicie wiedzieć, że noszę je tylko na specjalne okazje). Tak oto znowu potwierdza się moje przekonanie, że gdyby nie oprawka i stworzony klimat, to coś, czy to książka czy film, nie mogłoby być genialne, podziwiane i niepowtarzalne. Będę się tej teorii trzymać na wieki.

Kolejną rzeczą jest sama historia na podstawie opowiadania Trumana Capote - niepowtarzalna, intrygująca i przepełniona głębią. Bez niej reszta byłaby nic nie warta. Bowiem ,,Śniadanie u Tiffany'ego" to nie tylko dobrze zrobiony film, ale też historia pewnej kobiety, która pod maską doskonałości i perfekcji skrywa problemy i zawiedzione nadzieje. Pokazana jest tu też miłość, której się boimy i czasem pozwalamy uciec. Najważniejsze jednak, aby walczyć do samego końca.




Najlepsze naturalnie na koniec. Chodzi mi o genialną rolę Audrey Hepburn. Każdy przyzna, że ma w sobie coś magicznego i przyciągającego wzrok, co w połączeniu z talentem sprawiło, że odniosła sukces. Została osobą podziwianą przez tłumy, jednak nikt inny nie mógłby jej zastąpić i to właśnie można uważać za przejaw geniuszu. W ,,Śniadaniu u Tiffany'ego" pokazała, swoją doskonałą grę aktorką. Przedstawiła nam głębię Holly, jej problemy i lekką naiwność. Ktoś inny mógłby sprawić, że znienawidzilibyśmy bohaterkę, a ona wykreowała postać tak, że ją uwielbiamy. Nie tylko Audrey grała w tym filmie. George Peppard jako Paul Varjak - pisarz i "kochaś" również sprawdził się świetnie. Pokazał przewrotność ludzkiego losu i wystąpił w roli swego rodzaju nauczyciela i opiekuna. Wielkie brawa należą się Mickey'owi  Rooney'owi za rolę Mr. Yunioshi. Początkowo myślałam, że będzie mnie irytował, nie lubię bowiem tego typu humoru. Tu jednak bawił mnie on i o irytacji nie było mowy.

,,Śniadanie u Tiffany'ego" pewnie wielu z Was już widziało. Tym, na których ten film wciąż czeka, polecam go całym sercem. Tak pięknej historii, nastrojowej muzyki i wciągających ról aktorskich długo nie zapomnicie. Odrzućcie więc na bok wszelkie obawy i szybciutko zagospodarujcie dwie godzinki, które spędzicie w nastrojowym Nowym Jorku z lat 60-tych. Dla mnie, to niewątpliwie jeden z lepszych filmów i wiem, że jeszcze nie raz do niego wrócę.


Moja ocena: 10/10

A na koniec zwiastun:


Read more ...

Gwiazd naszych wina - John Green

9.6.13




Autor: John Green
Tytuł: Gwiazd naszych wina
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 312
Moja ocena: 10/10, 6/6











Jest wiele rodzajów książek. Są na przykład lektury szkolne, do których większość z nas nie ma cierpliwości. Są książki, które zapowiadają się całkiem dobrze, a potem z ich czytaniem męczymy się długie godziny. Wśród nas znajdziemy też lekkie lektury na miły wieczór i takie, które czyta się naprawdę dobrze, ale potem o nich zapominamy. Każdy ma też ulubione serie, z których potem wyrasta. Wśród tego powiewu komercji i przeciętności od czasu do czasu znaleźć można perełki, które szczycą nas swym morałem, uczą życia i zajmują w pamięci miejsce szczególne. Są to pozycje ponadczasowe, piękne i niezapomniane, które szturmem podbijają serca czytelników, wywołują rewolucję, a potem nie sposób wyrzucić je z pamięci. Właśnie do takich książek, zarówno dla mnie, jak i dla wielu innych osób należą ,,Gwiazd naszych wina".

Fabułę zna chyba większość z nas, jednak dla porządku i dla tych, którzy może jeszcze jej nie kojarzą, przybliżę ją trochę. Główną bohaterką książki jest szesnastoletnia, chora na raka Hazel. Pewnie już by nie żyła, gdyby nie medyczny cud. Kroku dziewczynie dotrzymuje jej wierny przyjaciel - aparat tlenowy Philip - a życie kręci się wokół oglądania ,,America's Next Top Model", czytania kolejny raz ,,Ciosu udręki", zajęciami w collegu i spotkaniami grupy wsparcia. Na jednym z takich spotkań Hazel poznaje Augustusa, za sprawą którego dowie się, co w życiu ważne, odbędzie podróż marzeń i inaczej spojrzy na świat.

Autorem tego dzieła jest 36-letni John Green. Zadebiutował powieścią ,,Szukając Alaski", która ukaże się u nas w nowej wersji we wrześniu. ,,Gwiazd naszych wina" przyniosła mu ogromną popularność. Otrzymał wiele nagród, m.in.: Printz Medal, Printz Honor i Edgar Awards. Niedawno w Polsce ukazała się jego kolejna książka ,,Papierowe miasta".

Jak każdy z nas zauważył książki pana Greena robią furorę w blogosferze. Każdy o nich mówi, każdy się zachwyca i znajduje w nich coś dla siebie. Tak więc ja, posiadaczka zatwardziałego serca postanowiłam sprawdzić czy i mnie owa lektura poruszy. Byłam pewna, że raczej nie. Wiedziałam, że powinna mi się spodobać, ale łez na swej twarzy nie oczekiwałam. I wiecie co? Zdarzył się cud. Moje twarde niczym głaz serce rozmiękło na chwilę i pozwoliło oczom ronić łzy czytając tę historię. Za to już będę tę książkę wiecznie wielbić.

Ci, na których ta lektura wciąż czeka, pewnie nadal się zastanawiają, co w niej jest takiego. Już mówię. Jedną z takich rzeczy jest sama koncepcja. Nie chodzi o fakt książki o raku, bo takie znaleźć możemy na każdym kroku. Wielu już autorów przedstawiało nam tę chorobę, także wydawać by się mogło, że jest już obejrzana i przetrawiona z każdej strony. Pan Green jednak miał na nią jeszcze inny pomysł. Przedstawił ją w sposób lekki, nie jako wyrzeczenie, ale sposób życia. Ominął płacz, z powodu jej nadejścia, a zaserwował nam wiele okazji do przemyśleń i całe morze mądrości życiowych, które wcale nie wydają się przerysowane, lecz idealnie wpasowują się w sytuację każdego z nas. Dzięki temu wszyscy coś wyniosą. Jeden więcej, drugi mniej, ale w jakimś stopniu ta książka w czytelniku pozostanie. Nie mamy tu jedynie wątku raka. Co to, to nie. Znajdziemy też motyw problemów dorastania, pierwszych miłości, życiowych wyrzeczeń i niesprawiedliwości losu. Można by rzec, coś dla każdego.

Kolejną z zalet jest sposób pisania autora. Nie raz wspominałam o tym, że pisarz musi umieć wykształcić atmosferę charakterystyczną tylko dla niego. Tutaj tak było. Trudny temat został włożony w otoczkę świeżości i wyszło z tego cudo. Jeżeli miałabym się do czegoś przyczepić, to byłaby to właśnie ta lekkość. Po tylu znakomitych recenzjach tej książki oczekiwałam, że będzie jedną z tych ,,mądrych", które do tej pory utożsamiałam z czymś ciężkim i dającym do myślenia w drastyczny sposób. To nie tak, że się zawiodłam. Po prostu byłam zaskoczona, że pan Green potrafił włożyć mi do głowy przemyślenia w sposób lekki, a czasem wręcz nieco banalny. Mimo, a może lepiej dzięki temu w niezwykle obrazowy, trafiający w nasze serca i przejmujący sposób wykreowana została ta podziwiana przez tłumy historia.

Aby książka była dobra nie może zabraknąć dobrze wykreowanych bohaterów. Najlepiej, żeby byli charyzmatyczni, dowcipni i zapadający w pamięci. O tym, że nie mogą ani przez chwilę irytować nawet nie wspominam. Tutaj ten schemat został zachowany. Począwszy od tytułowej Hazel przez barwnego Augustusa, a na rodzicach skończywszy. To właśnie ci charyzmatyczni bohaterowie przekazują nam wszystkie wartości. Na podstawie ich życia i przemyśleń uczymy się my. Poznajemy ludzką naturę i to, że choroba nie wpływa tylko na nas, ale i na każdego w naszym otoczeniu. Jedna decyzja wpływa na inne, a wspomnienie z przeszłości może zmienić obecny sposób odbierania świata. Autor nie spoczął na laurach i nie przedstawił nam kolorowego obrazka, na którym znajdują się doskonali ludzie. W życiu jest ciężko, nikt nie jest doskonały i tu właśnie widać to najlepiej. Chyba nieco przesadnie zrzyłam się z bohaterami. Już na początku dało się przewidzieć, jak to się skończy, ale nie powstrzymało mnie to od przywiązania się do Hazel i Augustusa i oczywiście późniejszego płaczu.

Nie jedna już osoba odkryła tajemnicę ,,Gwiazd naszych wina". Nie ja pierwsza też się nią zachwycam. Napisana jest w sposób, który zachwyci każdego. To, że jest skierowana do młodzieży nie powoduje, że tylko im się spodoba. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie i będzie ją podziwiał z dziecięcą naiwnością i bólem rozdzierającym serce. Nie zwlekajcie wiec dłużej i szybciutko rozpocznijcie lekturę tej powieści. Mogę zagwarantować, że się nie zawiedziecie!
Read more ...

Podsumowanie kwietnia i maja

6.6.13

Z braku mojego czasu nie było podsumowania kwietnia, tak więc dzisiaj (trochę spóźnione) podsumowanie ostatnich dwóch miesięcy.

Książki przeczytane w kwietniu:
1. Sztuka uprawiania róż z kocami - Margaret Dilloway przejdź
2. Pretty Little Liars Doskonałe - Sara Shepard przejdź
3. Tak blisko - Tammara Webber przejdź

Książki przeczytane w maju:
1. Partials Częściowcy - Dan Wellsprzejdź
2. Cienie na księżycu - Zoe Marriott przejdź
3. Pamiętnik - Nicholas Sparks przejdź
4. Geneza - Jessica Khoury przejdź
5. Ocalić Julię - Suzanne Selfors przejdź
6. Kim jesteś, Sky - Joss Stirling przejdź

Liczba przeczytanych stron: kwiecień - 1067 maj - 2283
Jak widać maj był zdecydowanie bardziej owocny. Wykształca się u mnie swego rodzaju przeplatanka. Jeden miesiąc słaby, drugi w miarę dobry. Teraz w czerwcu czas na gorsze wyniki. I z pewnością tak będzie, z uwagi na dużą liczbę sprawdzianów i "walki o oceny".

W ciągu tych dwóch miesięcy było kilka bardzo dobrych książek. Zdecydowanie cieszę się, że przeczytałam ,,Tak blisko" i ,,Cienie na księżycu". Zachwyciłam się także ,,Genezą", ,,Częściowcami" i ,,Sztuką uprawiana róż z kolcami". Złej książki nie było, także jestem usatysfakcjonowana.

Wyzwania z dwóch miesięcy:

  • Przeczytam tyle, ile mam wzrostu - +24,9 cm zostało 119,5 cm
  • Paranormal romance - 1
  • Czytam fantastykę - 3
  • Pod hasłem - o
Czerwiec do dla większości gonitwa za ocenami, która dopadła i mnie, także za nieobecności już teraz przepraszam. Przyjemniejszą sprawą jest to, że będę obchodzić roczek bloga. Już myślę o konkursie dla Was. Może mała podpowiedź: jaką książkę chętnie byście przygarnęli?

I tak na poprawę humoru Jack Sparrow.



Żegnam się i życzę miłego wieczoru!


Read more ...

Kim jesteś, Sky? - Joss Stirling

2.6.13



Autor: Joss Stirling
Tytuł: Kim jesteś, Sky?
Wydawnictwo: Akapit Press
Liczba stron: 381
Moja ocena: 5/10, 3/6












Całe życie czujesz, że nie jesteś taka, jak inni. Mimo usilnych prób, wciąż masz wrażenie, że coś w Tobie jest nie tak, jak powinno. Problemy z asymilacją w społeczeństwie towarzyszyły Ci od zawsze, no ale to przecież zwykła nieśmiałość, spowodowana problemami z przeszłości. A co, gdyby to nie tylko nieśmiałość za tym stała? Gdyby istniał inny, niezbyt powszechny sposób wytłumaczenia takiego stanu rzeczy?

Sky w dzieciństwie przeżyła szok, została w niewyjaśnionych okolicznościach porzucona przez rodziców. Tułała się od jednego domu do drugiego, a rodzice zastępczy nie mogli zrozumieć, dlaczego jest tak zamknięta w sobie, że nic nie mówi. Pewnie tułałaby się nadal, gdyby nie trafiła do Simona i Sally - artystów, którzy pokochali ją, jak własne dziecko i dali jej czas na otworzenie się. Wszystko układało się dobrze, do momentu kiedy małżeństwo dostało propozycję pracy w Stanach. Po przeprowadzce w życiu Sky zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Pewien chłopak - niebezpieczny szkolny przystojniak Zed - zdaje się nią zainteresowany. Jeszcze śmieszniejsze jest to, że chłopak twierdzi, że jest niejakim sawantem, a zarazem jej przeznaczonym. Co z tego wyniknie? Jakie fakty ze swojej przeszłości pozna Sky? Czy dziewczyna odnajdzie miłość?

Taką właśnie historię funduje nam Joss Stirling. Jak sama wzmianka na końcu książki nas informuje, autorka mieszka w Oxfordzie i od zawsze fascynował ją pomysł, że życie jest czymś więcej niż tym, co widzimy. W czasie zbierania materiałów do ,,Kim jesteś, Sky?" podróżowała śladami swoich bohaterów. Po przeczytaniu opisu na okładce średnio wiedziałam, co dostanę sięgając po książkę. Pomyślałam jednak, że pewnie będzie to coś lekkiego, dobrego na nudę i odstresowanie się. Czy faktycznie tak było?

Z jednej strony jak najbardziej tak, bo dostałam książkę, która umiliła mi czas. Nie odstresowałam się jednak całkowicie, bo pewne rzeczy w niej zawarte mi na to nie pozwalały. Była to swego rodzaju przeplatanka pomiędzy okresami irytacji i morderczych zapędów a miłymi chwilami odstresowania. Pierwszą i chyba największą rzeczą wpływającą na zszarganie moich nerwów, były liczne podobieństwa do innych książek. Najpierw uwielbiany przez wszystkich ,,Zmierzch", który dało się zauważyć, choćby w samym urządzeniu fabuły - nowa dziewczyna w szkole, niebezpieczny przystojniak, tajemnica. Brzmi podobnie? Ale to dopiero początek. Potem idą ,,Piękne istoty" i umiejętność rozmowy w myślach. A wielką miłość + super ciacho, znajdziemy wszędzie, gdzie tylko się obrócimy. Mimo to, później w fabule dało się zauważyć pewne zmiany, także książka w miarę mnie zaciekawiła. Coś zaczęło się dziać i było to na tyle ciekawe, że mnie wciągnęło. Autorka odeszła od utartych schematów i za to jej chwała! Sama książka nie jest napisana źle. Nie stoi też na jakiś wysokim poziomie literackim, ale źle nie jest. Gdyby nie zachowanie bohaterów, o którym za chwilę czytało by się naprawdę bardzo dobrze.

Rzeczą niewątpliwie inną, która mogłaby podnieść poziom książki są sawanci. Osobiście nigdy się nie spotkałam (w literaturze oczywiście) z tego rodzaju istotami. Mogło być fajnie, ale autorka pozostawiła ich samym sobie. Nic, żadnej historii ich powstania, wytłumaczenia bytu czy wyjaśnienia zdolności. Po prostu są, rzecz absolutnie normalna (nie dla zwykłych ludzi oczywiście, oni pozostają nadal zieloni). Temat mógłby być ciekawy, ale pozostał niewykorzystany niestety.

W naszych kochanych bohaterów autorka włożyła pracę i to widać. Przyznaje, byli szablonowi i nie wnieśli nic nowego w mój sposób postrzegania świata, ale mimo to widać włożoną pracę. Wraz z upływem akcji zmienili się nieco i już aż tak szablonowi nie byli. Sky na przykład poznała fakty ze swojej przeszłości, które były dość niespotykane i zdecydowanie wpłynęły na to, że zaczęłam ją postrzegać inaczej. Irytowała mnie, to prawda, ale miała w sobie coś takiego, co sprawiło, że mogę jej to wybaczyć. Nie mogę zrobić tego w stosunku do Zeda, który kompletnie nie przypadł mi do gustu. Najpierw niebezpieczny, a od momentu, kiedy spotkał Sky aniołek. Mówcie, co chcecie, ale mnie nie przekonuje ta jego zmiana. Sama miłość między nimi była dla mnie naciągana, jak się patrzy. Gdyby nie rzecz która się zwie przeznaczenie bohaterowie już by się tak nie kochali, czyż nie? Zed nie zwróciłby na Sky uwagi i byłoby po sprawie, troszkę wiec tego nie kupuję. Najbardziej chyba polubiłam zakręconą Tinę, ale niestety było jej za mało, jak dla mnie.

Okładka średnio przekonuje. Splecione cierniem serce, może i ma symbolizować trudną, ale wieczną miłość, ale dla mnie to wszystko jest za skromne. Jeszcze bardziej razi mnie napis ,,bestseller nastolatek". Zawsze, gdy czytam coś takiego mam wrażenie, że to książka dla 12-13 latek (nie obrażając nikogo naturalnie), a ja dla siebie tu niczego nie znajdę - tym razem trochę znalazłam na szczęście.

,,Kim jesteś, Sky?" to lekka historia, idealna na zafundowanie mózgowi oderwania od ciężkiej pracy i wielkich emocji. Nie pozbawiona jest błędów czy podobieństwa do innych utworów, ale mimo to autorka dodała trochę oryginalności, co sprawiło, że książkę czytało się dość dobrze. Zakończenie nie rozwiązuje wszystkich kwestii, dlatego(o zgrozo!), gdyby była kolejna część to pewnie bym po nią sięgnęła. Miło by było znowu wrócić do śnieżnego miasteczka i roztrzepanych braci Benedict. Nie będę jej Wam jakoś specjalnie gorąco polecać, ale odradzać też nie będę. Wybór należy do Was.

Za możliwość przeczytania dziękuję portalowi sztukater.pl !

Read more ...